Wiadomości

14 stycznia, 2022

Pierwsza taka operacja na Podlasiu. Lekarze z USK pomogli 30-latkowi choremu na serce

Budynek szpitala Uniwersytecki Szpital Kliniczny w Białymstoku, fot. Małgorzata Turecka
Po raz pierwszy na Podlasiu kardiolodzy z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku wszczepili pacjentowi podskórny kardiowerter-defibrylator. To taki elektroniczny „anioł-stróż”, który ostrzeże i zainterweniuje w przypadku wystąpienia groźnej dla życia arytmii komorowej.

 

Dotychczas takie urządzenia wprowadzane były przeznaczyniowo – przez żyły. Umieszczane były w pobliżu serca. W tym nowym urządzeniu cały układ jest lokowany poza sercem – zaszywany jest w loży międzymięśniowej. W Polsce takich urządzeń wszczepiono już około 600. Już wiadomo, że ta metoda daje mniej powikłań. Ma jednak wadę – jest bardzo drogim urządzeniem, kosztuje około 80 tys. złotych. Od dwóch lat jest jednak refundowana przez NFZ.

– Ta metoda leczenia zalecana jest u pacjentów z niewydolnością serca, zagrożonych nagłym zgonem – tłumaczy dr Robert Sawicki, kierownik Pracowni Elektrofizjologii w USK w Białymstoku. – Jest zalecany dla młodych pacjentów, nie obciążonych innymi chorobami. To jest można powiedzieć taka polisa na życie. Jest to układ monitorujący pracę serca. W momencie, kiedy uzna że pojawiła się groźna arytmię, która może zatrzymać serce, włącza defibrylator. I ratuje życie.

Pierwszym pacjentem, któremu wszczepiono to urządzenie, był 30-letni mężczyzna z kardiomiopatią.

– Wcześniej funkcjonowałem jak każdy zdrowy człowiek. Ale z dnia na dzień przyszło mi się zmagać się z chorobą. I jest ciężko – opowiada Rafał Mielnicki. – Traciłem siły. Wcześniej wchodziłem na piąte piętro bez żadnego zmęczenia. Teraz dojdę do drugiego piętra i muszę odpocząć, uspokoić oddech. Mam problem ze spaniem. Brakuje powietrza. Kombinuje jak się ułożyć, śpię przy otwartym oknie.

Do zabiegu pacjent jest przygotowywany podobnie jak do innych operacji. Poddawany jest narkozie. Następnie lekarze rysują anatomiczne szczegóły, by móc precyzyjnie dokładnie w danym miejscu wstawić urządzenie. Następnie implantują defibrylator w loży międzymięśniowej, zaś elektrodę umieszczają w okolicy przymostkowej.

– Następnie sprawdzamy skuteczność urządzenia. Robimy test defibrylacji, czyli na stole operacyjnym sprawdzamy, czy implantowany system przerywa zatrzymania krążenia, tak jak to w życiu może mieć miejsce – tłumaczy dr hab. Michał Lewandowski z Narodowego Instytutu Kardiologii w Warszawie, który towarzyszył białostockim lekarzom podczas pierwszego zabiegu. – Po operacji pacjent ma ze sobą rodzaj „karetki reanimacyjnej” czy strażnika, który bez profesjonalnego zespołu medycznego ma za zadanie uratować życie chorego. Chorzy, którzy mają podwyższone ryzyko zatrzymania krążenia funkcjonując w życiu bez takiego urządzenia żyją trochę na zasadzie rosyjskiej ruletki. Jeśli dojdzie do zatrzymania krążenia, mogą tego nie przeżyć. Musi być ktoś kto rozpozna zatrzymanie i rozpocznie akcję resuscytacyjną. Urządzenie jest cały czas z pacjentem i przejmuje funkcje zespoły reanimacyjnego.

Zabieg trwa około godziny. Chory musi zostać w szpitalu na obserwacji na około dobę. Po kilku tygodniach od zabiegu będzie mógł wrócić do pracy, czy innych codziennych aktywności. (mt)

× W ramach naszego serwisu www stosujemy pliki cookies zapisywane na urządzeniu użytkownika w celu dostosowania zachowania serwisu do indywidualnych preferencji użytkownika oraz w celach statystycznych.
Użytkownik ma możliwość samodzielnej zmiany ustawień dotyczących cookies w swojej przeglądarce internetowej.
Więcej informacji można znaleźć w Polityce Prywatności
Korzystając ze strony wyrażają Państwo zgodę na używanie plików cookies, zgodnie z ustawieniami przeglądarki.
Akceptuję Politykę prywatności i wykorzystania plików cookies w serwisie.